Santos miał go za nadętego, wszystkowiedzącego bubka. Trwał w

- Nie musisz mnie wciągać, już w tym siedzę po uszy.

Westchnął ciężko i z desperacją wzburzył włosy dłonią.
- Tak, niedługo wystąpię z wnioskiem o adopcję - po¬twierdził Mark.
- Masz rację - zgodził się po zastanowieniu. - Dzięki tobie rzeczywiście wiem więcej o sobie samym. I tym bardziej
Róża uśmiechnęła się ciepło do Małego Księcia:
Tammy odetchnęła głęboko.
- Zabieram Henry'ego do Broitenburga – oznajmiła chłodno.
Tammy.
- Na przykład? - Na przykład to na ciebie może paść obowiązek opowiedzenia mu o wypadku Billy'ego Paulika. 16 - Czy zastałam Jessicę DeBlance? - spytała Sayre przyciszonym tonem, którego zazwyczaj używa się w bibliotekach. Siwowłosa kobieta zza biurka uśmiechnęła się do niej ciepło. - Jessica jest w pracy, ale wyskoczyła na drugą stronę, do piekarni, żeby kupić nam świeże babeczki. - Czyli wróci tu jeszcze? - Powinna być za jakieś pięć minut. Sayre przeniosła się do czytelni, której okna wyglądały na małe, urokliwe podwórko. W płytkiej kałuży kąpało się stado wróbli. Krzewy hortensji uginały się pod ciężarem błękitnych i różowych pąków, wielkich niczym urodzinowe balony. Ceglany płot oplatały gałęzie drzewa figowego i bluszcz. Panował tu przyjemny, zachęcający do przebywania w tym miejscu spokój. Od chwili, gdy zeszłej nocy, w hotelu, Sayre kazała Beckowi Merchantowi wynosić się z pokoju, nie zaznała ani chwili odpoczynku. „Kłamiesz”, wyszeptał. Oskarżenie zabolało, tym bardziej że miał rację. Sayre zaprzeczyła, że wiedziała, iż między nimi dwojgiem coś się święci. Powiedziała też, że wcale tego nie chciała. Ale Beck zniweczył wszystkie jej starania krótkim: „Kłamiesz”. To jedno słowo rozbrzmiewało echem w jej myślach teraz, tak samo jak zeszłej nocy, nawet podczas niespokojnego snu, w jaki zapadła. Obudziła się, nadal głęboko upokorzona i wściekła na Becka, chociaż chyba bardziej na siebie. On to przewidział. „Kłamiesz” odnosiło się też jeszcze do czegoś, o czym Beck nie miał i nie mógł mieć pojęcia. Sayre utrzymywała, że zostaje w Destiny ze względu na pamięć swojej matki, aby zobaczyć, jak dalece, jeżeli w ogóle, Chris był wplątany w śmierć Danny'ego. Tymczasem prawdziwym powodem było przede wszystkim jej nieczyste sumienie. Odtrąciła Danny'ego zaledwie na kilka dni przed jego śmiercią. Poczucie winy z tego powodu było tak wszechobecne w jej duszy, jak wilgotne powietrze znad Zatoki w jej otoczeniu. Nie mogła od niego uciec. To właśnie uczucie przywiodło ją dziś rano do biblioteki. - Sayre? Podniosła wzrok i zobaczyła Jessicę DeBlance, stojącą obok jej krzesła, - Mam chyba zły zwyczaj podkradania się do ciebie - rzekła przepraszająco narzeczona Danny'ego. - Za każdym razem to moja wina. Ostatnio trapi mnie wiele rzeczy. - Jestem zaskoczona twoim widokiem. Myślałam, że wyjechałaś już wczoraj, - Zmiana planów. Próbowałam dziś rano zadzwonić do ciebie do domu, a potem na komórkę. Nie mogłam cię złapać i wtedy przypomniałam sobie, że poznaliście się z Dannym w bibliotece publicznej. Pomyślałam, że może nadal tu pracujesz i postanowiłam wpaść. - Słyszałam o zawale pana Hoyle'a. Czy to dlatego zostałaś? - Między innymi... - Sayre spojrzała na siedzących w pomieszczeniu czytelników. - Czy możemy porozmawiać w jakimś bardziej prywatnym miejscu? Jessica zaprowadziła ją do malutkiego pokoiku wypełnionego książkami. Niektóre były jeszcze zapakowane, inne piętrzyły się w nierównych stosach, zajmujących każdy wolny fragment powierzchni magazynu. - Dary - wyjaśniła, usuwając stertę książek z krzesła i gestem zapraszając Sayre do zajęcia
- I na pewno z łatwością uda się panu uzyskać je już jutro - skwitowała ironicznie. - Życzę powodzenia.
- A co to za różnica? - rzuciła obojętnie. - Jest pan żonaty?
Jej serce zaczęło śpiewać z radości.
jednak jak wryta, gdy weszła do dużego pokoju. Na kanapie siedział Chris, ze skrzyżowanymi nogami i rękami, uśmiechając się bezczelnie. - Powinienem chrząknąć, ale nie chciałem wam przeszkadzać. - Przyjrzał się Sayre z ironią, a potem przeniósł wzrok na Becka. - Weź zimny prysznic. Chyba potrzebuję mojego prawnika. 18 Gdy przybyli na miejsce, Rudy Harper spacerował w tę i we w tę po chodniku przed posterunkiem. Palił, ale Beck odniósł wrażenie, że przerwa na papierosa posłużyła szeryfowi jako pretekst do wyjścia z biura i spotkania się z nimi, zanim wejdą do środka. Pierwsze zdanie wypowiedziane przez Rudego potwierdziło jego przypuszczenia: - Chciałem tylko, żebyście wiedzieli. Nie miałem z tym nic wspólnego. - Z czym? - spytał Beck. - Scott działał na własną rękę. Nie wiedziałem o niczym aż do tej pory. Chris, lepiej uważaj. Chris przysunął twarz na odległość centymetra od twarzy szeryfa. - A ty, dupku, skoro nie potrafisz załatwić tej sprawy, od razu zacznij się rozglądać za nową robotą. Nie była to czcza pogróżka i Rudy dobrze o tym wiedział. Jeżeli nie zdoła ochronić Hoyle'ów, nie będzie miał nikogo, kto pomógłby mu się wybronić z ewentualnego śledztwa dotyczącego jego korupcji. Zaciągnął się dymem i zgasił niedopałek. - Lepiej wejdźmy do środka. Wayne Scott, jak zwykle odpicowany, czekał na nich w biurze Rudego. Przywitał ich poważnym skinięciem głowy i podziękował za przybycie w tak krótkim czasie. - Najlepiej będzie, jeśli wyjaśnimy to jak najszybciej. - Co dokładnie wymaga wyjaśnienia? - zapytał Chris. - Pozwól mi się tym zająć - powstrzymał go Beck. Usiedli na tych samych krzesłach, co przy poprzednim spotkaniu. Rudy siedział naprzeciwko nich, detektyw Scott zaś stanął prawie na baczność tuż za nim. Szeryf Harper odchrząknął. - Ta sprawa, emm... obawiam się, wymaga komentarza. - Wyciągnął w stronę Becka kartkę papieru, zadrukowaną pismem komputerowym. - Poprosiłem o udostępnienie billingu pańskich rozmów telefonicznych, panie Hoyle - powiedział Scott. - Oto zapis rozmów, jakie przeprowadził pan ze swojego telefonu komórkowego w dniu śmierci pańskiego brata. Podkreśliłem rozmowy, o które nam chodzi. Beck dostrzegł szereg cyfr zaznaczonych żółtym markerem. - Czy ta rozmowa odbyła się przed południem? - spytał, dostrzegłszy odnotowany czas. - Tak, proszę pana. O siódmej rano w niedzielę pan Hoyle zadzwonił na telefon komórkowy ofiary. Nie umknęło uwagi Becka, że Danny stał się „ofiarą". - No i proszę, przyłapał mnie pan na gorącym uczynku, detektywie. Zadzwoniłem do mojego brata. Niech mnie pan lepiej zakuje w kajdanki, zanim ucieknę i wmieszam się w niczego nieświadomy tłum. Beck rzucił Chrisowi ostrzegawcze spojrzenie, potem z pokerową miną zwrócił się do Scotta: - Podobnie jak mój klient, nie widzę w tym nic dziwnego. - Problem w tym, że pan Hoyle powiedział nam wcześniej, iż w niedzielę spał do późna, mniej więcej do jedenastej. Nie wspominał, że obudził się około siódmej i rozmawiał przez telefon z bratem, co zresztą samo w sobie wydaje się dość dziwne. Czy na krótko przed owym telefonem Danny Hoyle nie spał przypadkiem w pokoju obok?
starachowice

- Dowiem się, kto uczynił panią taką zdeterminowaną i samodzielną - zapowiedział.

- Zaprowadzasz rządy twardej ręki...
- No proszę, Sayre. Dzięki za fatygę. Sayre zignorowała brata, co było najlepszą linią postępowania wobec niego. - Na dole wpadliśmy na Tima Caroe - powiedział Beck. - W takim razie wiecie już tyle, ile ja. - Chris spojrzał na siostrę. - Huff o ciebie pytał. - Wiesz może dlaczego? - Nie mam bladego pojęcia. Myślałem, że ty mi powiesz. - Nie. - Może ma to coś wspólnego z twoim nagłym, zainteresowaniem fabryką. - Powiedziałam przecież, że nie wiem. Na tym zakończyli rozmowę. Zajęli miejsca w poczekalni, starannie omijając się wzrokiem. W końcu Beck wstał i oznajmił, że idzie poszukać automatu z przekąskami. Sayre odrzuciła ofertę, że przyniesie jej jakiś napój. - Pójdę z tobą - rzekł Chris i wyszedł wraz z Beckiem, pozostawiając ją w poczekalni sam na sam z jej strachem przed wizytą u Huffa. Nie mogła sobie wyobrazić skruszonego ojca, ale z drugiej strony, nigdy wcześniej nie zajrzał śmierci w oczy. Czyżby stojąc nad przepaścią i spoglądając w dół, przeraził się piekła, które na niego czekało? Czy w obliczu wiecznych mąk i potępienia, jakie były mu pisane, chciał prosić ją o wybaczenie i obiecać zadośćuczynienie za wszystkie krzywdy? Jeżeli tak, tracił jedynie czas. Sayre nigdy mu nie wybaczy. Siedziała samotnie w poczekalni, gdy pielęgniarka zaanonsowała, że może teraz odwiedzić ojca. Poprowadziła Sayre w kierunku łóżka, na którym leżał Huff, podłączony do mrugającej i popiskującej w regularnych odstępach maszynerii. Do nosa biegły rurki doprowadzające tlen. Leżał z zamkniętymi oczami. Pielęgniarka wycofała się dyskretnie. Wpatrując się w twarz Huffa, Sayre nie mogła pojąć, jak ten człowiek, który dał jej życie, zdołał tak kompletnie zniszczyć miłość córki do siebie. Pamiętała czasy, gdy była małą dziewczynką i z utęsknieniem wyczekiwała jego powrotu po pracy. Oznajmiał swoje przybycie głosem, który dudnił w przestronnych korytarzach domu, wypełniając go witalnością, której brakowało podczas jego nieobecności. Huff był sercem, które pompowało życie, dobre lub nie, w całą rodzinę. Pamiętała, że najmniejszy znak, iż ojciec ją zauważył, był dla niej cenniejszy niż prezenty, jakie dostawała pod choinkę. Pielęgnowała jego nikłą aprobatę niczym najcenniejszy skarb. Chociaż czasami Huff ją przerażał, kochała go kiedyś z całego serca, z bezmiernym oddaniem. Wtedy jednak spoglądała na niego oczami dziecka, ślepymi na jego nieprawość. Chwila, w której wreszcie przejrzała, była najboleśniejszym, odzierającym z iluzji doświadcze-niem w jej życiu. Stała koło łóżka przez kilka chwil, zanim zorientował się, że tu jest. Otworzył oczy i uśmiechnął się, wymawiając jej imię. - Dobrze się czujesz? - spytała. - Po tym, jak nafaszerowali mnie prochami... - Twój stan jest stabilny. Ciśnienie, puls i tak dalej. Skinął głową w zamyśleniu, ledwie słuchając. Patrzył na nią uważnie. - Walczyłem z matką o twoje imię, Sayre. Uważałem, że jest głupie. Dlaczego nie Jane, Mary albo Susan. Ona jednak nalegała i teraz cieszę się, że to zrobiła. Pasuje do ciebie. Sayre nie chciała oddać się razem z Huffem wspomnieniom. Byłaby to obrzydliwa hipokryzja. - To musiał być nieduży zawał, inaczej nie byłbyś teraz w takim dobrym stanie - przywołała Huffa do rzeczywistości. - Widzę, że stałaś się specjalistką od chorób serca - rzucił uszczypliwie.
- Szkoda, że się wam nie ułożyło. Prawnik w rodzinie to duża wygoda. Z drugiej strony, cieszę się, że Huffowi nie powiódł się jego plan. Chcesz usłyszeć małe wyznanie, Beck? - Chris dokończył whisky jednym haustem i odstawił pustą szklankę na stolik. - Ostatnio zrobiłem się o ciebie zazdrosny. Naprawdę - dodał, wyczuwając zaskoczenie Becka. - Czasem Huff nie słucha nikogo, poza tobą. Obdarzył cię władzą, jakiej nie powierzył nikomu spoza rodziny. Jeżeli do tego jeszcze zostałbyś ojcem jego pierwszego wnuka, narodzonego z mojej siostry, chybaby mi się to nie podobało. Chris nadal uśmiechał się ujmująco, ale Beck usłyszał w głowie echo słów Sayre: „Powiem ci coś o Chrisie. Nie jest twoim przyjacielem". - Nikt nie mógłby odebrać ci uczuć Huffa, Chris. Poza tym, nigdy bym tego nie chciał. - Cieszę się, że to mówisz. Naprawdę się cieszę. - Chris z westchnieniem rozparł się na kanapie i założył ręce za głowę. - Wiesz, co to oznacza, prawda? Koniec końców, to ja muszę zająć się zapewnieniem Huffowi dziedzica. To moje dziecko zapewni ciągłość dynastii. Właściwie nie chciałbym, żeby było inaczej. Tak właśnie powinno być. Sayre wyrzekła się rodziny. Byłoby niesprawiedliwe, gdyby zaraz po nagłym powrocie zaszła w ciążę i urodziła Huffowi upragnionego wnuka. Danny z kolei nie potrafił przestać się modlić na wystarczająco długi czas, żeby zrobić dzieciaka tej sikorce, z którą zamierzał się ożenić. To pozostawił mnie. Huff będzie mnie naciskał, żebym... - Co? - Beck poczuł, że staje mu serce. Nie mógł oddychać. - Co powiedziałeś? Chris spojrzał na niego obojętnie, - O czym? - O Dannym. O kobiecie, którą chciał poślubić. Wyraz twarzy Chrisa pozostał beznamiętny przez kilka sekund, zanim pojawił się na niej uśmieszek. - Niech to diabli - roześmiał się. - Tyle razy niemal się wygadałem, ale zawsze jakoś mi się udawało. - Wiedziałeś o zaręczynach Danny'ego? Chris spojrzał na Becka szyderczo. - Danny powinien zdawać sobie sprawę, że Huff się o tym dowie, nieważne, jak bardzo będzie próbował ukrywać swoje schadzki z nią. - Huff też wiedział? - Najwyraźniej ty również. Kiedy Danny ci powiedział? - Nie zrobił tego. To Sayre. - Skąd o tym wiedziała? - Spotkała narzeczoną Danny'ego przy jego grobie. - Przyszła mu zaśpiewać? - Zaśpiewać? - To właśnie robi. Śpiewa w tym ich świątobliwym kościele. To ona przekonała Danny'ego, żeby wstąpił do kongregacji. Nawrócił się. Wyspowiadał. Ochrzcił. Wszystkie te bzdety. Pozwoliliśmy z Huffem bawić mu się przez jakiś czas. Myśleliśmy, że to tylko zauroczenie i wkrótce przeminie. Kiedy jednak uświadomiliśmy sobie, jak poważne są jego zamiary, wiesz, pierścionek zaręczynowy i takie tam, przyszpililiśmy go. Powiedzieliśmy, że cieszymy się z jego skłonności do romansu, a nawet małżeństwa, ale nie zgadzamy się z jego wyborem kandydatki na żonę. Huff kazał mu zerwać zaręczyny i nigdy więcej się z nią nie spotkać, nie wracać też do tego kościoła. - Narzeczona Danny'ego nie wiedziała, że Huff wie o jej związku z twoim bratem.
aperol spritz

zanim skończył osiemnaście lat. Lara nie miała złudzeń, za kogo wychodzi.

po brzegi. Moja matka pracowała na nocnej zmianie, wtedy są lepsze napiwki.
- Przestań, Glorio - próbował ją uspokoić. - To nie my go zabiliśmy. To był wypadek. - Wyciągnął rękę. – Podaj mi dłoń, teraz, zaraz. Pokaż im, co czujemy do siebie. Zaraz sobie pójdę, ale najpierw chcę wiedzieć...
Nie wiedział tylko, czy bardziej jest z tego powodu zawiedziony, czy też zadowolony.
wypadek kranek

A odkąd pożądanie kieruje się sensem lub logiką? Mark przyciągnął Tammy do siebie z żarliwą pasją, całował chci¬wie i nie dbał już o nic. Potrzebował jej tak jak powietrza. Była jego prawdziwym domem, jego sercem, jego życiem. Wszystkim.

Alexandrze.
Panna Gallant wygładziła spódnicę wprawnym i zarazem bardzo kobiecym ruchem.
my Mecho-Products, ani mniejsza i lżejsza bladozielona
Radunia Stężyca